wtorek, 7 sierpnia 2012


Gruzja czyli kobieta nad przepaścią
Wędrując tajemniczymi zakątkami świata poznajemy mimochodem mroczne zakątki naszych niezbadanych charakterów.
Tysiące kilometrów pokonanych, gruzińskich dróg, liczne godziny dzielone ze współtowarzyszami podróży, hektolitry wypitego młodego wina, Czaczy i piwa oraz hektary spalonej słońcem białej skóry, litry wyciśniętego potu w drodze do kolejnej twierdzy lub cerkwi zawiązały wakacyjne pęta braterstwa i zadecydowały o pilingujących wewnętrznie właściwościach tamtejszych owoców .
O szkodliwości arbuza spożywanego nad Morzem Czarnym
Zlepki wspomnień przywoływanych w pijackim widzie, ułożonych w spóźnioną całość i drzemka skradzionego snu na spróchniałej, zardzewiałej ławeczce z ulubionym towarzyszem podróży. Niebieska, głęboka miska wypełniona gruzińskimi zachłyśnięciami ichni specjałami domowymi jak bakłażan ociekający tłuszczem ze zmielonymi drobno włoskimi orzechami, popijanymi często ichnią 60 – 80 % Czaczą odkażającą umysł i ciało, mającą dodatkowe cechy resetujące rozum, powalającą na ziemię po paru głębszych nawet najbardziej zaprawionego w degustacji trunków śmiałka.
Cudowne, niezapomniane, kaukaskie chwile zostawiły trwały ślad na spodniach koloru khaki, cudem ocalone, odłożone na późniejsze chwile refleksji.
Spóźniony, oczekiwany wschód słońca przywitany butelką piwa pożegnał cudowną Matką Gruzję wraz z jej nieokrzesanymi dziećmi, z których jedno zostawiło kawałek duszy wraz z niebieskimi spodenkami na lotnisku w Tbilisi na pamiątkę swojego pobytu.
http://www.youtube.com/watch?v=Thls_tMuFkc
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.468666499824029.113203.100000420486793&type=3&l=8c20ac1fd0
Zapamiętane
Gaumadżos – toast wypowiadany przez Tamadę (wodzireja, polewacza) często o charakterze patriotycznym lub na zmianę miłosnym, doprowadzający miękkie niewiasty do łez.
Boria czyli Borys – Megrel, nasz Tamada i niezrównany Kierowca, Kubica nr 1 gruzińskich ścieżek wojennych.
Khinkali – gruzińskie pierożki z rosołkiem i mieloną, pożywną, mięsną kulką w środku, zakończone plecionym supełkiem, którego się nie zjada. Ważne– nie dotykać sztućcami, jeść palcami, trzymać za supełek.
Chaczapuri – chacza ser, puri chleb – gruzińska pizza z białym serem, pyszności.
Adżapuri – chaczapuri adżarskie z serem i jajkiem do rozbełtania w środku chlebka, smakuje najlepiej jedzone środkowym palcem.
Kartoszka – specjał z zapieczonego puree ziemniaczanego z koperkiem w chrupiącym cieście, smakuje na ciepło z zimnym piwem.
Natakhtari – piwo z żółtą etykietą, często spożywane, nazwa z trudnością wypowiadana i zapamiętywana przez polskich turystów, potocznie nazwane Matą Hari.
Z Gorła – piwo spożywane z gwinta.
Miałkie – drobne pieniądze.
Zagorjeli – turyści opalili się i to srodze, szczególnie bladolice blondynki.
Zajęcia w podgrupach – rozpad uczestników wycieczki na dowodzące ciało pedagogiczne i resztę zespołu.

wtorek, 10 lipca 2012

Turbacz 1310, lipiec 2012

Ochotnica Górna – Przełęcz Knurowska – Turbacz – Łopuszna

https://www.facebook.com/media/set/?set=a.449768851713794.110166.100000420486793&type=3&l=011b500d4c
Upał stulecia, temperatura powyżej 35 stopni, gorąco, chroniczny brak tlenu, wilgoć dżungli i kakofonia turystycznych dźwięków przeplatających się z chmarą gryzących owadów, wdzierających się w otwartą szczelinę ciała, ssących chciwymi tutkami wyciekające sole mineralne ludzkiego potu.
Najmniejsza góra, nieszkodliwe podejście były przeszkodą nie do pokonania, nie do przejścia bez wyciśnięcia człowieczych soków , ściekających gorącym, wilgotnym strumieniem po kręgosłupie wysiłku.
Tańcząca , kolorowa łączka z jednodniowych motyli, chwytających każdą minutę bytu na ziemi i my zmęczeni , wyczerpani i odwodnieni wędrowcy, karmiący się bezgranicznymi widokami ,zniewalającym urokiem polskiej przyrody.
W oddali Tatry, Królowa Beskidów, Pieniny i Zalew Czorsztyński oślepiający blaskiem wodnej tafli ,teatralną sceną, panoramą gór ogarniętych naszym chciwym wzrokiem .
10 minutowy ból przejścia od schroniska do szczytu Turbacz w drodze bez powietrza, wody i pożywienia, jak ostateczny sąd nad swoją niedolą. Najniższy, najłatwiejszy szczyt a taki trudny , niedostępny i prawie nieosiągalny by stać się wreszcie bliski, przyjazny , rzeczywisty.


poniedziałek, 25 czerwca 2012





 Pierwszy lot samolotem  mam za sobą, zostałam fanką podniebnych podróży.
Podobno Anglia nie rozpieszcza turystów pogodą, ja nie mogę tego potwierdzić, klimat bardzo mi odpowiadał, no może jedynie wiatr był upierdliwy pierwszego dnia mojej wędrówki na Wembley http://www.londyn.webd.pl/Wembley_84.html  skąd rozpoczęliśmy zwiedzanie wielokulturowego Londynu.
Big Ben http://www.budowle.pl/budowla,big-ben.
Oko Londynu http://www.budowle.pl/budowla,london-eye.
Katedra Westminster Abbey http://www.londyn.webd.pl/Westminster%20Abbey_21.html.
St Jame’s Park http://pl.wikipedia.org/wiki/St._James's_Park, gdzie wiewiórki nagabują turystów  o garść orzeszków.
Buckingham Palace http://pl.wikipedia.org/wiki/Buckingham_Palace obejrzałam z daleka a to z powodu prac rozbiórkowych po obchodach święta na cześć Królowej Elżbiety http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/619314,Jubileusz-Elzbiety-II-swiat-na-nowo-pokochal-monarchie.
Dzielnica Soho -trochę taki londyński pigalak, http://pl.wikipedia.org/wiki/Soho, mnóstwo młodych, uśmiechniętych ludzi z całego świata, knajpki, sex shopy, czerwone latarnie.
Ogromne, darmowe British Museum  http://pl.wikipedia.org/wiki/Muzeum_Brytyjskie , którego nie byłam w stanie, w ciągu jednego dnia całego zwiedzić.
Tower Bridge http://www.budowle.pl/budowla,tower-bridge, miałam okazję sfilmować podnoszenie mostu siedząc wygodnie na ławce nad Tamizą http://www.londyn.webd.pl/Tamiza_62.html  (przegryzając sushi popijane miejscowym winem) oraz podziwiać przepływający pod nim okazały statek z wysokim masztem.
Tower of London http://pl.wikipedia.org/wiki/Tower_of_London .
Nadmorska Clacton – on –Sea http://pl.wikipedia.org/wiki/Clacton-on-Sea , spokojna, urocza, miejscowość, położona nad morzem Północnym. Spacer po piaszczystej plaży, na której podziwiałam uroki przyrody i przypływu morza.  
Ostatni dzień mojego pobytu w Anglii zakończyliśmy spacerem w deszczu po Parku Edwarda VII. Wieczorem zjedliśmy pysznego, świeżego łososia, zakupionego w jedynym rybnym sklepie na Wembley.
Odleciałam ze Stansted http://pl.wikipedia.org/wiki/Port_lotniczy_Londyn-Stansted , pod którego wrażeniem jestem do dzisiaj.
Tango w Londynie otwarło białą, nie zapisaną kartkę  w moim życiu, której ewentualny zapis dalszego ciągu będę kontynuować do Pani Szuflady.
http://www.youtube.com/watch?v=B8PR5SxFGwY&feature=related

środa, 23 maja 2012


Słowacja, 20 maj 2012 r. Mała Fatra, szczyt Suchy
czyli
maximum extremum w nogach i sezon rozpoczęty
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.426426237381389.106022.100000420486793&type=3&l=c9ee888745

Skuszona perspektywą łatwej i przyjemnej wycieczki organizowanej przez nasz lokalny PTTK Katowice przyjęłam zaproszenie na lajtowy  wypadzik na Małą Fatrę. Jak sama nazwa wskazuje, skoro jest mała to czemu nie spróbować słowackiej wędrówki?

Po nieprzyjemnym incydencie* w autobusie z pasażerem na gapę - bezdomnym, pijanym mężczyzną podczas zbiórki uczestników, wyruszyliśmy z nieznacznym opóźnieniem w planowaną trasę, której przejście wyznaczono na ok. 7 h.

* wyzwiska, przegadywanki męskiej, krewkiej części towarzystwa oraz podkręcanie niezdrowej atmosfery przez żeńską i wyszarpanie agresywnego intruza z autobusu nie było potrzebne, lepiej było zostawić sprawę Policji lub SM. To był przecież człowiek.

O godz. 1000   w towarzystwie cudownej, słonecznej pogody rozpoczęliśmy  wędrówkę z miasteczka    Varin  zielonym szlakiem  Pod   Jedlovinę 527 m npm, którego ścieżka stawała się coraz bardziej dzika i niedostępna z krzaczorami i położonymi na ziemi spróchniałymi, butwiejącymi drzewami. Część grupy pospiesznie się oddzieliła, ja zostałam z nielicznymi – słabszą jednostką wycieczki. Od tej pory byliśmy nierozłączni. Idąc szlakiem zostałam zawrócona przez męską część załogi by pogrążyć się dalej i wyżej. Kobiet, a szczególnie blondynek się nie słucha bo podobno sprowadzają na manowce a ja do takich należę więc ugodowo by nie odrywać się od już tak nadwątlonej części zespołu poszłam za nimi potulnie jak owieczka. W ten oto sposób zboczyliśmy zgodnie i niechcąco z prawidłowo obranego szlaku i przypadkiem zdobyliśmy szczyt Kopy 1140 m npm., na której najmłodsza część grupy dokonała opatrzenia swojej poobdzieranej stopy i w dwóch parach grubych skarpet oraz pożyczonych adidasach od swojego kompana pokuśtykała dalej.

Dotarliśmy do przełęczy Javoriny, gdzie część grupy powędrowała do Chaty pod Suchym pić piwo a my czerwonym szlakiem odbiliśmy przez Prislop pod Suchym w stromą ścianę szczytu Suchego. Tempo było zbyt wyśrubowane ze względu na czas, który nas nieubłagalnie gonił.  Jedliśmy w biegu, nie robiliśmy dłuższych postojów na odpoczynek, kolejne osoby po kolei odpadły i wracały do Chaty.

Czym bliżej byliśmy szczytu tym bardziej on wydawał się dalszy i prawie nieosiągalny. Chciałam zawrócić ale moja kompania – Marysia, Marek i Darek, była tak silna i dzielna, że nie mogłam im tego zrobić. Nie mogłam tego zrobić sobie, rzadko rezygnuję a tym razem poziom adrenaliny osiągnął chyba szczyt moich możliwości. Wytrwaliśmy wszyscy, z uśmiechem na spoconych buziach i okrzykami, wydzierającymi się z piersi wdrapaliśmy się ostatni z naszej wycieczki, by na szczycie Suchego 1468 m npm. http://www.slovakia.travel/imagefullview.aspx?l=5&idp=6684&io=19564  zapozować do pamiątkowego zdjęcia z Przewodnikiem, które zostało umieszczone w galerii PTTK Katowice http://pttk.katowice.pl/index.php?option=com_lightgallery&view=list&cid=80.

Zejście było równie trudne jak wejście na Górę, organizmy znacząco wyczerpane, głodne i spragnione a Chata http://www.chatapodsuchym.sk/polski/fotogaleria.php  wraz z jej menu wydawała się nieosiągalną żądzą.

Po dotarciu do schroniska część naszej wycieczki opojona piwem i najedzona, gorączkowo zbierała się do dalszej drogi. W pośpiechu wypiłam piwo, obmyłam stopy w źródełku, zmieniłam skarpety i zjadłam polewkę – coś co przypominało wodę z kapustą kiszoną, 3 talarkami kiełbasy i kromeczką chlebka. Słowacy są bardzo serdeczni, życzliwi ale z jedzeniem u nich kiepsko niestety. Wspólnie, z rozrzewnieniem przytaczaliśmy jadłospis z rodzimego Klimczoka i Stożka co nie pomagało nam zapomnieć o prawie pustych brzuszkach.

Pośpiesznie podążyliśmy za grupą myśląc, że najgorsze za nami, niestety okazało się, że brak sił w nogach kazał nam przy schodzeniu robić krótkie postoje podczas przerw na zdjęcia, m in. na Przełęczy Wagu, której nazwę nieco przekręciłam i nazwałam bohatersko Przełęczą Bogów czyli naszą Przełęczą, bo czyż nie byliśmy Bogami w tamtym momencie? Tak wiele zrobiliśmy a do tego tak wiele od nas zależało, wycieczka nie mogła odjechać bez nas.

Mijając „Przełęcz Bogów” oczom naszym ukazał się przepiękny Zamek w Strecznie  http://www.slovakia.travel/entitaview.aspx?l=5&idp=2099  a na końcu szlaku bar nad Wagiem, gdzie zakupiliśmy życiodajny, pyszny, piwny słowacki nektar i udaliśmy się promem przez rzekę w drogę do oczekującego na nas autobusu i pozostałych członków wycieczki. Po drugiej stronie rzeki czekał na nas kolejny przydrożny bar, gdzie zgasiliśmy swoje pragnienie i na koniec przesympatyczny, słowacki młodzieniec o blond włosach i niebieskich oczach zrozumiał, że jestem głodna i za 1,30 € upiekł dla mnie 4 placki ziemniaczane, które pozwoliły mi przetrwać nadciągającą noc.

Tym razem nie czuję niedosytu wędrówki ale ostre, piekące zakwasy w nogach i jeszcze coś więcej czego nie potrafię słowami wyrazić, może to szczęście, spełnienie, zwycięstwo…

środa, 9 maja 2012


Rejs - Kwiecień/Maj, Mazury 2012 r.
https://picasaweb.google.com/113906869816777282433/MajowkaSingli2012R?authuser=0&feat=directlink
 Dzień 1 - sobota
Długa, prawie 9 – godzinna, męcząca podróż z Katowic zaowocowała przyjazdem do Rudy  http://maps.google.pl/maps?hl=pl&tab=wl na spotkanie Singli w celu odbycia pierwszego (dla nielicznych) rejsu po mazurskich jeziorach.
Załoga została poddana zaocznej selekcji organizatorów imprezy, towarzystwo podzielono na 2 łodzie; jedną zaanektowali sympatyczni Single warszawscy, drugą opanowali ci z reszty okolic zaściankowej Polski.
Po powitalnym ognisku, gdzie strumień piwa tudzież innych trunków wlewał się do gardeł coraz śmielszych Singli, grupka znudzonych, szukająca mocniejszych wrażeń, zmęczonych wylewaniem wzajemnych singlowych pomyj swojego marnego jestestwa udała się w poszukiwaniu przygód do cywilizowanego, przydrożnego lokalu w miejscowości  Ruda.
Porywająca muzyka, dodatkowa kolejka zimnego, złotego napoju oraz wyborne towarzystwo właścicieli restauracji przy przystani sprawiło, że część załogi Aleksandra IX bawiła się do białego rana.
Polecam tę restaurację z całego serca ze względu na jedzonko jak u mamy, przystępne ceny oraz otwartość i serdeczność tamtejszej obsługi. Niestety nazwy knajpki nikt nie pamięta, brak również informacji na jej temat w Internecie.
Na zakończenie dnia, wypełnionego wrażeniami, związanymi z nowopoznanymi Sympatycznymi,  a może na dzień dobry następnego, w prezencie, do wewnątrz wspólnej kajuty wpadł w otwarte nasze ręce upojony urokiem żeńskiej załogi nasz osobisty Kapitan. Spojony dotykiem podtrzymujących, kobiecych dłoni ułożył się w swoim łożu po czym niewzruszony zasnął snem sprawiedliwego.
Kapitan Olo – barwna postać owego Rejsu, budzący w nielicznych respekt, w niektórych  niepokój, jeszcze w innych pożądanie. Wytrawny, niedostępny, dumny dziki Wilk Morski do końca Rejsu zapamiętał 2 żeńskie imiona: Dagmara i Agnieszka. Olo - Sternik trzymający w ryzach swoją trzódkę, prowadzący ją czasami na pewną rzeź, pokrzykujący często :
-        Ludzie ! Co wy robicie?!
-        Ludzie ! Skąd wyście się wzięli?!
-        Co się dzieje, co się dzieje?!
lub stanowczo :
-        Ruchy, ruchy, ruchy!!!
-        Szmaty zrzuć!!! Szmaty w dół!!!
-        Dajesz, dajesz!
-        Lewy foka szot wybieraj, prawy foka szot luzuj!
Z nieodłączną gitarą, wyglądem przypominający Otella, chłodny, srogi mężczyzna o pięknym uśmiechu i zniewalającym, niebieskim spojrzeniu idealny Sternik Aleksandra IX.

Dzień 2 – niedziela
W samo południe wypłynęliśmy z portu Ruda na Jeziora Niegocin i Jagodne http://pl.wikipedia.org/wiki/Niegocin  .
Po wzbudzającym grozę incydencie na jednym z jezior dokonało się ostateczne zespolenie załogi z Kapitanem, efektem ubocznym było zalanie elementów telefonu komórkowego jednego z uczestników Rejsu.
Pod wieczór zacumowaliśmy na „dziko” w Żurawim Kącie http://maps.google.pl/maps?hl=pl&tab=wl , gdzie dokonaliśmy bilansu spędzonego dnia przepłukując piwem spragnione gardła.
 Jak się później okazało to wspólne podsumowywanie dnia wieczorami stało się naszym rytuałem, bez którego nie wyobrażaliśmy sobie rozpoczęcia nocy.
Wieczorem dołączył do nas Aleksander XIV. Po biesiadzie przy ognisku oraz wymuszonych próbach głosu przy dźwiękach Olowej gitary zanocowaliśmy pod Gruszą.
Nad ranem obudził nas cudowny śpiew słowików porywający do odpłynięcia na kolejne jeziora.

Dzień 3 – poniedziałek
Z Żurawiego Kąta przez Jeziora Szymoneckie http://pl.wikipedia.org/wiki/Jezioro_Szymoneckie , Kanał Grunwaldzki i Tałty http://pl.wikipedia.org/wiki/Ta%C5%82ty_(jezioro)  dopłynęliśmy do cywilizowanych Mikołajek http://maps.google.pl/maps?hl=pl&tab=wl , gdzie ochoczo poddaliśmy nasze spocone ciała kąpieli po 2 dniach błogiego niemycia i korzystania z toalety na „dziko” . Zaczął doskwierać 27 stopniowy upał .
Jeziorem Mikołajskim dopłynęliśmy na nocne cumowanie do portu Wierzba w Ruciane Nida  http://pl.wikipedia.org/wiki/Ruciane-Nida , http://maps.google.pl/maps?hl=pl&tab=wl , skąd udaliśmy się na wspólny, wieczorny spacer do pobliskiego Popielna, gdzie znajduje się Ostoja konika polskiego.
Część załogi ułożyła się do snu, pozostała część poddała się nocnej integracji z załogą Aleksandra XIV , podczas której domagająca się nieprzerwanej uwagi i adoracji Luiza zwana dalej Foczką poluzowała skutecznie cumę czym wybudziła z półsnu naszego Dzikiego Ola.
Czujny Kapitan niczym pasterski ogar, chroniąc swój przychówek przed niebezpieczeństwem natychmiast zapobiegł  zbliżającej się katastrofie przejmując w milczeniu łódź w swe silne, męskie ramiona.
Dzień 3 był dniem, w którym ostatecznie oddzieliliśmy się od Aleksandra XIV, postanowiliśmy przepłynąć tak wiele jezior ile tylko się da i równie tyle zobaczyć podczas pobytu na pięknych Mazurach.

Dzień 4 – wtorek Strefa Ciszy
Wczesno poranny spacer do ośrodka PAN w Popielnie niestety nie zaowocował bliskim spotkaniem z konikami polskimi, które pasły się tuż pod lasem z daleka od obserwatorium. Ciepły, cichy i wolny od portowych ludzi poranek obdarował za to moje uszy śpiewem ptaków i nacieszył oczy widokiem skrzydlatych przyjaciół, które w pogoni za posiłkiem dla swoich pociech nie zauważały często mojej obecności.
Po śniadaniu wypłynęliśmy na Jezioro Bełdany http://pl.wikipedia.org/wiki/Be%C5%82dany przez Zatokę Piekiełko, Śluzę Guziankę, minęliśmy  Krzyże http://mojemazury.pl/33458,Krzyze-wies-nad-jeziorem-Nidzkim.html
aż dotarliśmy do J. Nidzkiego http://pl.wikipedia.org/wiki/Jezioro_Nidzkie  - strefy ciszy i rezerwatu przyrody. 
Na Jeziorze Nidzkim dzielny, nieokiełznany Kapitan ponownie uratował nas przed zagładą.
Z bawełnianą, czarną koszulką na głowie, z talią w ręku wyglądał  niczym Faraon pędzący na rydwanie raz po raz smagając swe rumaki batem.
Jego silne, gibkie ciało walczyło z podmuchami wiatrów, z nieposłusznymi żaglami, z napiętą i wymykającą się talią łódki. Na wzburzonej tafli wody starał się nie dopuścić do zetknięcia naszej żaglówki z zerwanym elektrycznym drutem wysokiego napięcia i wygrał. Jak zwykle dumny i zwycięski parł swoją szeroką piersią do przodu po kolejne wyzwania.
Tuż przed zachodem słońca zacumowaliśmy przy brzegu, gdzie straszyły resztki pomostu, wyłamane szczeble, wystające gwoździe, próchno, panowała atmosfera grozy zapowiadająca katastrofę.
Wieczorem zorganizowaliśmy ognisko, podczas którego większość nie żałowała sobie piwa i wina, ktoś słyszał dzika, ktoś inny niedźwiedzia wydając od czasu do czasu naśladowcze dźwięki zwierząt i pomrukiwania uznane za groźne. Ktoś jeszcze powiedział co go drażni, ktoś na to odpowiedział, ktoś udał się do łódki, ktoś inny się obraził. Prawie się dotarliśmy, słowo to będąc bardzo dźwięcznym czyni subtelną różnicę. W efekcie kobiety na łódce prawie zostały zaakceptowane, gdyby nie to ,że jedna niewyraźnie mówi, druga jest z 3 świata a jeszcze inna ma nieodpowiednie, miejskie pochodzenie…
Noc była zimna jak wzrok surowego Sternika.

Dzień 5 – środa
Pojednawcze śniadanie oraz ciepłe, poranne uśmiechy żeńskiej części załogi sprawiły, że panowie ochoczo przygotowali się do powrotnego kursu na J.Nidzkim by dopłynąć do portu w Piaskach.
Integracyjna, żeglarska impreza poprowadzona wieczorem przez demonicznego, nieodgadnionego Ola wzbudziła w nas pokłady energii oraz ukryte talenty wokalne, które ochoczo ćwiczyliśmy do 3 nad ranem. Byliśmy jednością.

Dzień 6 –czwartek Kryzys
7 osób, 7 różnych charakterów, bajzel na pokładzie, każdy czegoś szuka, każdy o cos pyta i wszechdopadający kac, totalny rozpiździel, masakra! Chcę uciec z tego Sajgonu, nie patrzeć, nie widzieć, nie słyszeć.
Odosobnione śniadanie oraz poranny spacer w promieniach rannego słońca wypieściły wystające zakończenia nerwowe a serdeczne i wyrozumiałe spojrzenie Załogi całkowicie uspokoiło moje rozdygotane wnętrze.
Wypłynęliśmy przed południem z Piasków Jeziorem Bełdany http://jezioro.info.pl/jezioro-beldany-mapa-hybrydowa w kierunku J. Śniardwy.
Po drodze zacumowaliśmy w Galindii http://www.galindia.com.pl/mazurski-eden.html , niesamowite wrażenia, polecam wszystkim, którzy będą w pobliżu Edenu.
Wieczorem dopłynęliśmy J.Śniardy do portu Okartowo  http://okartowo.mazury.info.pl/ (ta pani na zdjęciu wygląda bardzo sympatycznie ;), gdzie starym zwyczajem jak co wieczór zasiedliśmy do ogniska by cieszyć się wspólnym towarzystwem przybyłych z różnych stron żeglarzy. 

Dzień 7 –piątek
Rankiem wypłynęliśmy z Okartowa. .
Przez J. Sniardy i J. Mikołajskie http://maps.google.pl/maps?hl=pl&q=stare+sady+mazury&bav=on.2,or.r_gc.r_pw.r_cp.r_qf.,cf.osb&biw=1117&bih=822&wrapid=tlif133656315434810&um=1&ie=UTF-8&sa=N&tab=wl   dopłynęliśmy do przystani w Mikołajkach na posiłek, na który nie mogliśmy doczekać się w restauracji U Hamera http://www.gastronauci.pl/3863-bar-u-hamera-mikolajki . Nie polecam, omijajcie szerokim łukiem. Czekaliśmy na zamówienie ponad godzinę, jedna porcja ryby i placek z gulaszem przesolone, druga porcja ryby nie posolona wcale, obsługa niemiła i bezczelna.
Po południu pogoda zaczęła się załamywać, niebo ciemnymi chmurami zaczęło ostrzegać przed nadchodzącą nawałnicą ale mając sprzyjający wiatr w żaglach dopłynęliśmy J. Tałty szczęśliwie do przystani Stare Sady http://www.czartermazury.pl/porty/80/stare-sady.html .
Tym razem nie organizowano ogniska, za to spędziliśmy mile czas w miejscowej knajpce przy grzańcach , po czym przenieśliśmy się do łodzi, gdzie po kolacji odnajdywaliśmy po kątach łódki schowane przez Agnieszkę i Kapitana butelki wódki, po wypiciu których uraczyli nas widokiem ich wspólnego, zmysłowego tańca aż do zabujania łodzi.
Dzień 8 –sobota Wschód Słońca
Świt 5 rano, piękno wschodu słońca zatrzymałam na zdjęciu, które chłodnymi, zimowymi wieczorami będzie przypominało o bajkowej i niezwykłej przygodzie jaką przeżyłam z cudownymi ludźmi na mazurskich jeziorach.
Pożegnaliśmy Stare Sady by czym prędzej dopłynąć do Rudy (5 h) i udać się do naszych domów.
Może w przyszłości będzie mi dane  podziwiać wschody słońca z kimś, kto będzie czuł to samo budząc się o świcie by biec z apetytem po życie.

Dla Ola i Załogi, w podziękowaniu za udany rejs i  bezpieczne dopłynięcie do portu

Załoga:

Adrian Kujawsko – Pomorskie, Warszawa -  oaza spokoju i siła opanowania. Niezastąpiony Bodyguard, ciepły, milczący Przytulak z zimnymi uszkami. Ideał wymagający nieustannego dogrzewania. Prawdziwy mężczyzna, dzięki któremu kobiety odzyskują wiarę w płeć męską.

Agnieszka Lublin -  Kobieta Alfa, istota boska i władcza niczym Hera. Bogini o jedwabistej skórze, stawiająca stopnie za wykonywane obowiązki na pokładzie, nagradzająca wieczorami pysznymi makaronowymi kluskami wygłodniałe, pijackie twarze.

Ania Kraków – najbardziej miękkie serduszko na łódce, tylko czasem wzbudzająca poczucie winy z powodu bezczynności reszty załogi. Czuła struna łodzi kochająca cały świat, dbająca o wszystkich. Mistrzyni w gotowaniu makaronowego Pesto. Przez cały rejs ciałem swoim broniła dostępu do foka szota lewego, luzowała i wybierała. Głównie dzięki niej pokład oślepiał błyskiem czystości.

Dżaga Lublin – cieplutki Muminek wiecznie coś gubiący i czegoś szukający. Najbarwniejsza, kwiatuszkowa postać po Kapitanie, dla której każde miejsce jest dobre by uciąć drzemkę.

Marcin Częstochowa – Samotny, Biały Kieł ze świętego Miasta z zalotnym spojrzeniem kurwika w oku. Wytrawny piwosz, znawca wielu browarów, większość Rejsu spędził na gotowości do snu, skutecznie zresetowany po rejsie.

Pierwszego dnia nazwał mnie ladacznicą (do dzisiaj nie wiem, czy to komplement?), to pewnie z powodu mojego zamiłowania do rozrywki i płci przeciwnej.

Ja – autonomiczny paparazzi , szczur lądowy często uciekający pod pokład, jako jedyna myląca dziób z rufą. Mająca niezłe zadatki na marynarza w konkurencji trunki i inne napoje wyskokowe oraz w buchtowaniu i montażu odbijaczy a także w szorowaniu pokładu i myciu naczyń.



środa, 18 kwietnia 2012

Czechy, 14 kwiecień 2012 r.


https://www.facebook.com/media/set/?set=a.396897333667613.101467.100000420486793&type=3&l=57336fa63c
Folklor regionu Hana
Hana to malownicza kraina położona w samym sercu Moraw Środkowych. Rozciąga się wzdłuż rzeki Morawy. Jej największe miasto to Ołomuniec. Region ten charakteryzuje się zróżnicowanym ukształtowaniem terenu. Posiada swój odrębny folklor, kulturę i tradycje. To ciekawy region turystyczny posiadający liczne pałace, zabytkowe miasteczka, urokliwe zamki, skansen i bogato zdobione krasowe jaskinie. Hana to region słynny w Europie z powodu produkcji wyśmienitych serów.
Zwiedziliśmy:
-        MLADEC- Mladecskie Jaskinie z korytarzami szczelinowymi i salami bogato zdobionymi naciekami sintrowymi: Świątynia Przyrody i Jaskinia Dziewicza
-        LOSTICE- Zabytkowy rynek, ratusz i kamienice, synagoga, w sklepie firmowym zakupiłyśmy serki ołomunieckie
Wypad męczący, długi dojazd, mimo tego polecam wycieczki organizowane przez PTTK (różne miasta) , są dostępne dla zarabiających poniżej średniej krajowej

piątek, 13 kwietnia 2012

Budapeszt ,kwiecień 2012

https://picasaweb.google.com/justyna250270/Budapeszt?authuser=0&feat=directlink

Zobaczyć Budapeszt było moim marzeniem.
Miałam okazję zwiedzić Wzgórze Zamkowe, Baszty Rybackie, Zamek Królewski, bazylikę św. Stefana (pobierano po 1 E za wstęp!).
Godzinkę wolnego czasu spędziliśmy na słynnej ulicy Vaci – głównym deptaku Budapesztu z mnóstwem uroczych knajpek, niestety zbyt krótko by delektować się atmosferą.
Potem szybciutko metrem na plac Bohaterów, spacer wokół Pomnika Milenijnego, Muzeum Sztuk Pięknych i zamku Vajdahunyad.
Po całodziennym bieganiu po mieście większość wycieczki relaksowała się na kąpielisku termalnym Szechenyi – ok. 3 godz. – największy tego typu kompleks w Europie, liczne baseny i termy z ciepłą wodą, lecznicze kąpiele.
Po ożywczej kąpieli udaliśmy się w wieczorny rejs statkiem po Dunaju – oglądanie panoramy oświetlonego miasta – ok. 1 godz., przepiękne widoki, niesamowita panorama Miasta, choć wiało chłodem od rzeki widoki ze statku rekompensowały trudy całego dnia i nocy (2 doby prawie nie spaliśmy).
Po rejsie pojechaliśmy do jednego z podmiejskich hipermarketów na krótkie zakupy (paprykowe pasty, słynne węgierskie salami i tokaj), wycieczka licząca 80 osób wykupiła wszystki tokaj ze sklepu, dla niektórych ostała się jeno palinka (smakowita gorzałka).
Wróciliśmy w niedzielę rankiem o 5:30 do Katowic, gdzie przywitał nas syberyjski klimat.
Poniżej link dla duszy, nie miałam okazji zobaczyć filmu, niestety coś co się szybko zaczęło równie prędko się skończyło, taki kismet… od czasu, gdy usłyszałam ten kawałek zapragnęłam zobaczyć Budapeszt…
http://www.youtube.com/watch?v=b8FpTw65Vks&feature=related

s z o m o r ú v a s á r n a p
r e z s ő s e r e s s l y r i c s
Ősz van és peregnek a sárgult levelek
Meghalt a földön az emberi szeretet
Bánatos könnyekkel zokog az öszi szél
Szívem már új tavaszt nem vár és nem remél
Hiába sírok és hiába szenvedek
Szívtelen rosszak és kapzsik az emberek...

Meghalt a szeretet!

Vége a világnak, vége a reménynek
Városok pusztulnak, srapnelek zenélnek
Emberek vérétől piros a tarka rét
Halottak fekszenek az úton szerteszét
Még egyszer elmondom csendben az imámat:
Uram, az emberek gyarlók és hibáznak...
Vége a világnak!

LITERAL ENGLISH TRANSLATION:
It is autumn and the leaves are falling
All love has died on earth
The wind is weeping with sorrowful tears
My heart will never hope for a new spring again
My tears and my sorrows are all in vain
People are heartless, greedy and wicked...

Love has died!

The world has come to its end, hope has ceased to have a meaning
Cities are being wiped out, shrapnel is making music
Meadows are coloured red with human blood
There are dead people on the streets everywhere
I will say another quiet prayer:
People are sinners, Lord, they make mistakes...

The world has ended!

sobota, 24 marca 2012

Wiosna 2012, Kraków



W górach 0,5 m śniegu, w mieście wiosna 22 stopni.



Kraków miły jak zwykle ale jak dla mnie zbyt wielu artystów tam się kręci a na nich leków antyhistaminowych jeszcze nie wymyślili

Mam nowego przyjaciela, to Steffen – zapewne ochroni przed artystami J
https://picasaweb.google.com/justyna250270/KrakowWiosna2012?authuser=0&feat=directlink
Posted by Picasa

niedziela, 8 stycznia 2012

Posted by Picasa

Niemcy Goslar 2011/2012

https://picasaweb.google.com/justyna250270/Goslar?authuser=0&feat=directlink



W Niemczech byłam na przełomie grudnia i stycznia 2012 r. w Goslar (http://pl.wikipedia.org/wiki/Goslar ) , urokliwym, niewielkim miasteczku, umieszczonym na liście zabytków UNESCO. Cieszę się ,że miałam okazję podziwiać jego piękno. Miasto jest otoczone górami Harzu niczym nasza Wisła. Szkoda, że pogoda nie pozwoliła mi wejść na szczyt Brocken.

Brocken – najwyższy szczyt gór Harz w środkowych Niemczech (1142 m n.p.m.), o kopulastym kształcie, zbudowany z granitów. Na szczycie stacja meteorologiczna, ogród botaniczny (alpinarium), stacja przekaźnikowa; na zboczu na wysokości ok. 860 m n.p.m. źródło Bode. Pierwszego zimowego wejścia dokonał Johann Wolfgang von Goethe[1].

Mitologia germańska wiąże z nim cały szereg podań, m.in. o odbywających się tam w Noc Walpurgii sabatach czarownic.

Teren objęty Parkiem Narodowym Harzu.

W "Fauście" padają nazwy Henryk, Ilsenstein i Schnarcher - nazwy skał Brockenu.

W 1780 roku na szczycie tej góry po raz pierwszy zaobserwowano zjawisko zwane "Widmem Brockenu".

W dzień powrotu do Polski przyjechałam do Bad Harzburg i weszłam na Rabenklippe, gdzie zobaczyłam parę rysi w rezerwacie http://www.rabenklippe.de/luchse.html

A potem pożegnałam się na zawsze z tym cudnym miejscem zostawiając sobie w pamięci tylko te dobre chwile, spędzone w nie najodpowiedniejszym towarzystwie dla mnie.